Rozmowa z Roksaną Jędrzejewską-Wróbel i Marianną Oklejak

Nie dajcie się nabrać, że szczęście można znaleźć. Dostać. Wywalczyć. Bo szczęście to...

Z Roksaną Jędrzejewską-Wróbel i Marianną Oklejak rozmawia Dorota Koman, ambasadorka kampanii „Cała Polska czyta dzieciom”

 

Dorota: Jak zrodził się pomysł na nowe odczytanie starych baśni?

Roksana: Zaczęło się od tego, że wielokrotnie pytano mnie, czy zamierzam napisać kontynuację „Siedmiu wspaniałych (…)”, czyli współczesne wersje starych bajek. Szukając klucza, pomyślałam o polskich baśniach ludowych. Podczas spotkań w bibliotekach zaczęłam pytać dzieci, czy mówi im coś „szklana góra”, „kwiat paproci”, „żelazne trzewiczki”, „woda żywa”. I – ku mojemu zaskoczeniu – okazało się, że nic! Czasami któreś oglądało film animowany „Szklana Góra”, czasami kojarzyło „kwiat paproci”. To, na czym ja się wychowałam, okazało się nieznane współczesnym dzieciom. I właśnie dlatego postanowiłam spróbować im te baśnie, a raczej ich symbolikę, przybliżyć. Stąd podtytuł „Baśnie nie dość znane”. Ja poznałam je z książki, która należała do mojej mamy, kiedy była młodą dziewczyną. Zdjęłam z półki gruby tom z lat 50. i zaczęłam się zastanawiać, co w tych opowieściach jest wciąż aktualne, bliskie dzieciakom doby globalnej cyfryzacji, dla których loty wycieczkowe w kosmos to nie fantazja, lecz realna perspektywa, które wiedzą, co to lockdown, haker, cyberprzemoc. Co ich obchodzą jakieś żelazne trzewiczki? Postanowiłam połączyć przeszłość z teraźniejszością, bo bardzo lubię łączyć, szukać punktów stycznych – w ludziach, tekstach, miejscach. I tak powstało „Siedem szczęśliwych”, czyli taki literacki upcykling – tkanie nowego wątku na starej osnowie. Tkanina używana, a jednak nowa.

D: Bohaterkami tych baśni są współczesne nastolatki, które w swoich smartfonach mają – jak Zosia – aplikację HiperHappyGirl i zrobią wiele, żeby być happy. Pójdą nawet – jak ich praprababcie – szukać kwiatu paproci. Tymczasem szczęście to…

R: Myślę, że każdy ma własną definicję. Dla Duńczyków szczęście to hygge – ciepłe światło świec i wełniane skarpety. Dla mnie wybór – świadoma i konsekwentnie realizowana decyzja. Zaczęłam to podejrzewać, kiedy mając 11 lat, przeczytałam „Pollyannę” Eleanor H. Porter. To ona nauczyła mnie gry w zadowolenie, czyli szukania dobrych stron w najgorszej sytuacji. Wiem, że Pollyanna bywa uważana dziś za infantylną naiwniaczkę. Przypominam jednak, że książka ukazała się w 1913 roku, gdy rozwijał się ruch sufrażystek. Postrzegam więc Pollyannę jako emancypantkę, dziewczynkę wyzwoloną, która mówi: To ode mnie zależy, czy jestem szczęśliwa. Mam wpływ na moje myśli i samopoczucie. I nie dam sobie tego zabrać! Zosia z „Kwiatu paproci” – jak Pollyanna – nie oddaje szczęścia w ręce księcia. Demaskuje mit – paprocie nie kwitną. Mądrość to pierwsza wartość w drodze do szczęścia. Dlatego pierwsza baśń jest właśnie o mądrości.

D: Napisałaś te książki z myślą o dziewczynkach mających 8–12 lat. Ale nie tylko. Nie zapominajmy o aplikacji MegaHappyBoy. Jak widać nie tylko dziewczynki dają się nabrać, że szczęście można „znaleźć”.

R: Świadomie zdecydowałam, że bohaterkami wszystkich tych historii będą dziewczynki, chociaż w wersjach oryginalnych są to w większości chłopcy. Uznałam, że skoro całe pokolenia dziewczynek mogły się przez setki lat identyfikować z chłopięcymi bohaterami, to nic się nie stanie, jeśli teraz karta się odwróci. Nie z chęci odwetu, tylko z naturalnej potrzeby równowagi. Ale oczywiście opowiadania adresowane są do dziewczynek i chłopców. Przekaz, który przez lata otrzymywaliśmy, był krzywdzący dla obu stron. Chłopcom też wmawiano, że szczęście jest gdzieś na zewnątrz – musieli być silni i o nie walczyć. Dziewczynki zaś miały być piękne. Brzydka już na starcie traciła punkty. Dobrze, że ten wszechobecny przekaz się zmienia.

D: To także książka dla mam i ojców, w końcu i oni bywają bezradni… Jak rodzice Małgosi w baśni o „Żelaznych trzewiczkach”, którzy zrobiliby wszystko, by dać szczęście córce, tymczasem mogli ją tylko (a raczej aż!) wspierać.

R: Chociaż pisałam te opowieści z myślą o dzieciach, które już samodzielnie czytają, gorąco zachęcam do wspólnej lektury rodziców. Mnie samej czytane na głos książki bardzo pomagały w rozmowach z własnymi dziećmi. „Żelazne trzewiczki” prowokują do rozmowy o trudnych sprawach. Rodzice bohaterki takich właśnie rozmów się boją. I ten strach sprawia, że mimo ich dobrych chęci i miłości ich córka jest w swoim nieszczęściu sama. Inspiracją takiej reinterpretacji baśni o „Żelaznych trzewiczkach” była moja wycieczka do Biskupina. Wychodząc z kolejnej słowiańskiej chaty, zobaczyłam dziewczynkę, która walczyła z bratem na miecze. Zanosiła się przy tym śmiechem, zwracając uwagę swoją radością i mocą. I tylko to zauważyłam w pierwszej chwili. Dopiero potem dostrzegłam jej metalową protezę nogi. Niesamowite! Pierwowzór bohaterki spotkałam w kolebce baśni ludowych.

D: Jakby kolebka baśni chciała Cię wesprzeć w postrzeganiu ich na nowo… Jak w baśni o twórczym podejściu do życia. Na czym polega według Ciebie twórcze życie?

R: To przeciwieństwo narzekactwa, smędzenia, bycia ofiarą. Jeśli coś mi się nie podoba, to nie jęczę, tylko próbuję to zmienić, szukam rozwiązania. Twórcze życie to wyobrażenie sobie piękniejszego świata wokół siebie. To mogą być drobne rzeczy, które składają się na znaczącą zmianę. Kiedy 30 lat temu zamieszkałam w starej kamienicy, wszystkie balustrady balkonów na całej ulicy obite były okropnymi zielonymi płytami. Ja te płyty ze swojego balkonu usunęłam, pomalowałam kutą kratę na czarno, zawiesiłam markizę, zasadziłam pelargonie. I co? Miesiąc później sąsiad zrobił to samo, potem drugi, trzeci… Ulica wypiękniała. Ludziom czasem brakuje wyobraźni, chęci albo czasu, ale chętnie się inspirują. Tylko ktoś musi zacząć. Napisałam te baśnie, żeby zachęcić moje czytelniczki i czytelników do bycia takimi „ktosiami”. Ostatnio w moim Gdańsku 10-letnia Zuzia przygotowała projekt rozbudowy placu zabaw i złożyła go do Budżetu Obywatelskiego. I chociaż prawie nikt w to nie wierzył, będzie on realizowany. Zuzia, podobnie jak Marianna z „Wody żywej”, spróbowała coś zmienić i jej się udało.

D: Redagując tę serię, zastanawiałam się, dla kogo będzie następna dedykacja. Moja ulubiona brzmi: „Baśń tę dedykuję wszystkim, którzy chcą mieć wpływ na swoje życie” – właśnie z „Wody żywej”, bardzo proekologicznej opowieści. Czy nasze szczęście na Ziemi jest w rękach każdego z nas?

R: Indywidualnie możemy podejmować codzienne proekologiczne wybory – np. segregować śmieci. Ale też protestować. Nie udawać, że nie widzimy zagrożenia, kłamstw polityków, manipulacji wielkich firm. Jednak lepiej być jak Ronja, bohaterka „Śpiących rycerzy”, która zebrała ludzi myślących podobnie do niej i wspólnie osiągnęli zamierzony cel. Naprawdę razem możemy więcej. Jeśli więc chodzi o szczęście na Ziemi jako planecie, to indywidualizm się nie sprawdza. Czy nam się to podoba, czy nie, jesteśmy częścią całości. Dlatego w ostatniej baśni tego cyklu napisałam: „Szczęśliwa, bo z innymi”. Tego trzeba dziś uczyć dzieci – współpracy zamiast rywalizacji. Poczucia wspólnoty i wspólnej odpowiedzialności.

D: Ważne, by dzięki tym baśniom zdać sobie sprawę, jak wiele zależy od nas samych. Niestety, również od kijów samobijów, którymi potrafimy się okładać, odbierając sobie niezbędną do szczęścia pewność siebie. Kije samobije przeszkadzają nam się rozwijać równie skutecznie jak strach. Ale gdy go oswoimy, żadna Szklana Góra nie będzie już za wysoka. Kiedy postanowiłaś o tym napisać? Czy do opowiedzenia tych baśni trzeba było „dorosnąć”?

R: Myślę, że tak. Żeby wiarygodnie opowiedzieć te historie, musiałam być ich naprawdę pewna i przejść samodzielnie wszystkie te drogi, które pokonały moje bohaterki. Więc najpierw wzięłam odpowiedzialność za swoją „paprotkę szczęścia” i nauczyłam się jej codziennej pielęgnacji, potem wdrapałam się na Szklaną Górę z własnym Królem Strachu na plecach, zatańczyłam w ciemnym lesie z dziwożoną, zeszłam do podziemi w poszukiwaniu wody żywej, uczyłam się być wytrwałą mimo porażek oraz tego, jak ujarzmiać swoje kije samobije, żeby przestały mnie krzywdzić i osłabiać. Nauczyłam się też prosić innych o pomoc i doceniłam wielką siłę wspólnoty, chociaż z natury jestem skrajną indywidualistką. To wszystko zajęło mi sporo czasu, ale ja jestem jeszcze z pokolenia przesiąkniętego patriarchatem. Natomiast pokolenie moich młodych czytelniczek jest już na szczęście inne. Dlatego mam nadzieję, że także dzięki tym baśniom docieranie do źródła własnej mocy zajmie im dużo mniej czasu niż mnie.

D: „Siedmiu wspaniałych” to książka dla młodszych czytelników. „Siedem szczęśliwych” jest dla nieco starszych, a bohaterkami są dziewczęta, niedługo młode kobiety. Czy nadszedł czas kobiet? Współczesnych dziwożon? Czy to one obudzą tytułowych „Śpiących rycerzy” z ostatniej baśni?

R: Tak, to jest czas kobiet, które nie boją się mieć własne zdanie, podejmują działania, potrafią połączyć siły i działać razem dla wspólnego dobra. To czas spotkań w kobiecych kręgach, czyli tworzenia poczucia siostrzeństwa, którego przez wiele lat kobietom brakowało. Wszystkie moje bohaterki, zwołane przez Ronję, spotykają się w ostatniej baśni o śpiących rycerzach i siadają w kręgu na plaży. Dzięki ich wspólnej mądrości i opowieściom, którymi się w tym kręgu dzielą, rodzi się pomysł, aby obudzić rycerzy – nowe pokolenie mężczyzn, którzy wspierają kobiety, a nie z nimi walczą czy traktują je protekcjonalnie. Dziewczynki siadają w kręgu, bo w kręgu wszyscy jesteśmy równi, nie ma hierarchii, nikt nie siedzi wyżej, bliżej, dalej. I wszyscy patrzą sobie w oczy, a jednocześnie w jednym kierunku – centrum kręgu, gdzie często pali się ogień. Myślę, że krąg to symbol dobrej wspólnoty. Miałam to szczęście, że siedziałam w kręgu ze starymi szamankami z plemienia Navajo i Czirokez, z maoryskimi babciami z Nowej Zelandii i słuchałam opowieści przekazywanych w ich kulturach z pokolenia na pokolenie jak najcenniejszy skarb. Nie byłabym tym, kim jestem, gdyby nie tamte spotkania. Dzisiaj ja dzielę się naszymi ludowymi baśniami z młodszym pokoleniem.

D: Marianno, nie wyobrażam sobie tej serii bez twoich wyrazistych, mocnych ilustracji, przemawiających do emocji czytelnika kolorem i nastrojem. Powiedz, jak maluje się charaktery?

Marianna: Teksty Roksany prowadziły mnie same. Kiedy je czytałam, postaci głównych bohaterek same pojawiały się w głowie. Tak zresztą najczęściej pracuję – najpierw przebywam z obrazami wyłącznie w wyobraźni, potem powstają różne szkice, ale na ogół im lepiej zanurzę się w to, co pojawiło się pod powiekami, tym łatwiej mi przystąpić do realizacji właściwej ilustracji. Chyba najdłużej zastanawiałam się nad postacią Małgosi z „Żelaznych trzewiczków”. Ostatecznie stała się delikatną blondynką – uznałam, że eteryczność jej urody poprzez kontrast jeszcze lepiej podkreśli niezwykłą siłę charakteru, jaką w sobie obudziła. To trochę takie „nie sądźmy po pozorach”.

D: Czy pamiętasz swoje refleksje po przeczytaniu pierwszych baśni?

M: Były to raczej wzruszenia niż refleksje ubrane w słowa. Przyznaję, że po prostu płakałam przy lekturze. Te baśnie to takie „operacje” na otwartym sercu, które dotykają bardzo czułych miejsc, przywołują historie, przez które samemu się przeszło.

D: Czy każdą kolejną książkę w serii ilustruje się łatwiej, czy jednak trudniej niż poprzednią?

M: I tak, i nie. Z jednej strony każda kolejna książka coraz bardziej dookreśla wypracowaną stylistykę, więc łatwiej jest nawigować, z drugiej jednak trzeba wciąż spoglądać na całość „z lotu ptaka”, tak by każdej opowieści przyporządkować jakieś odróżniające ją kolory i motywy wiodące, ale także zadbać o spójność rozwiązań plastycznych. Jest jeszcze jedna trudność: siłą rzeczy opracowanie serii jest rozciągnięte w czasie. Bywa, że od zbyt długiego obcowania z serią ilustracji nabieram wątpliwości, tracę dystans i chcę coś zmieniać! Okropność! Ta niepewność to chyba część tego zawodu. Trzeba umieć sobie samemu powiedzieć wtedy „stop”.

D: Która z bohaterek stała ci się najbliższa?

M: Odnalazłam się w kilku historiach: tej o Szklanej Górze, o kijach samobijach… Osobnym rodzajem wzruszenia była dla mnie opowieść o wodzie żywej. Okazało się, że główna bohaterka ma na imię tak jak ja. To była bardzo piękna niespodzianka, jestem za to wdzięczna. Ostatecznie postanowiłam tę książkową Mariannę trochę upodobnić do samej siebie z czasów, gdy byłam dziewczynką (miałam wówczas jedynie jaśniejsze włosy).

D: A Tobie, Roksano, która z nich jest najbliższa?

R: Zdecydowanie dziwożona! Moje odkrycie podczas pracy nad baśniami ludowymi. Wcześniej nie miałam o niej pojęcia, jak wspomniane przeze mnie dzieci o „żelaznych trzewiczkach”. To przedziwna postać żyjącej w lesie kobiety w czerwonej czapeczce, która obecna była w czeskich i polskich baśniach, związanych głównie z Podhalem. Dziwożona nie przejmowała się, że jest „gruba i brzydka”. Była jaka była i nie pozwoliła żadnym kijom samobijom mieszać sobie w głowie. Żyła w kontakcie z naturą, po swojemu. Tańczyła z piorunami. Dziwożona to taka nasza „Biegnąca z wilkami”, o której pisze Clarissa Pinkola Estés. W mojej historii dziwożona uczy słodką Madzię, jak być Magdą, dziewczynką, która nie musi uśmiechać się na zawołanie, by zadowolić innych. Odwrotnie niż dyrektorka Domu dla Dziewczynek, wychowująca je na „śliczne i miłe”.

D: Ostatnio ukazuje się wiele książek dla dziewczynek o dziewczynkach – rebeliantkach, buntowniczkach, podróżniczkach, bohaterkach ratujących świat… Czym wyróżnia się seria Bajki?

R: Myślę, że książek o mądrych dziewczynkach nigdy dość. To dobrze, że jest ich sporo i są  różne, bo wtedy każda czytelniczka może znaleźć coś dla siebie. Naszą serię wyróżniają na pewno wspaniałe metaforyczne ilustracje Marianny. Ta z dziwożoną i Madzią tańczącymi w deszczu to taka moc, że nie trzeba słów, żeby poczuć, o czym jest opowieść. Każda ilustracja jest jak obraz, opowiada swoją historię. Poza tym to nasze baśnie ludowe, które mają pomóc dziewczynkom w kształtowaniu nowych „cnót niewieścich”, czyli: mądrości, odwagi, wolności, wytrwałości, kreatywności, pewności siebie, umiejętności działania z innymi. Te siedem baśni to siedem bohaterek i siedem cech charakteru, dzięki którym możemy dobrze i szczęśliwie żyć. Innymi słowy moje bohaterki pomagają czytelniczkom rozwijać wewnętrzną moc. A kiedy już jej nabiorą, zachęcają też, żeby się nią dzieliły, a wtedy świat się zmieni.

M: Dla mnie bardzo istotne jest, że Roksana pokazuje wartość i potrzebę przejścia bohaterek przez swoją własną niemoc: ciemność, pustynię, poczucie straty. Te dziewczynki nie urodziły się bohaterkami. One się nimi stają, ale niekoniecznie dlatego, że dokonały jakichś wielkich rzeczy w historii ludzkości. Dlatego mogą być bliższe wszystkim czytelniczkom i czytelnikom. Ich wyczyny przypominają, że lepszy świat zaczyna się budować poprzez zmianę samego siebie. A sięgnięcie do dziedzictwa różnych archetypicznych obrazów (las, jaskinia, strumień) może sprawić, że te książki przeczytane w dzieciństwie będą rosnąć wraz z czytelnikami, nabierając coraz głębszych znaczeń, jak to z baśniami bywa.

D: Życzę, by „Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane” dotarły do tych, którym mają szansę otworzyć oczy, dodać siły, pomóc wybrać własną drogę.

 

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl